deutsche version english version
Lubin 1982
główna  fotografie  archiwum  wystawy  wydawnictwa  linki  forum  blog  kontakt

Coraz częściej przekonuję się, że pamięć jest zawodna. Mam trudności z synchronizacją wydarzeń, czas przecieka mi przez palce. Postanowiłem więc zapisywać to, co się dzieje, swoje uwagi i refleksje. Kiedyś zacząłbym pisać pamiętnik. Dzisiaj ta forma nazywa się blog. Nie wiem jak mi pójdzie, ale próbować trzeba. Może to w przyszłości pozwoli mi ocalić niektóre przynajmniej wspomnienia.

5.09.2006 r.
Zbliża się "okrągła" rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Nagle ze wszystkich stron dostaję pytania, czy można wykorzystać zdjęcia "lubińskie". Jestem zaskoczony. Przez wiele lat publikowano je bez mojej zgody i bez podania nazwiska autora. Chyba jednak stworzenie strony i wszechobecne "Google" przyczyniły się do tego, że zaczęto mnie traktować jako autora.
Czuję się nobilitowany - wydawnictwo "Pruszyński i S-ka" wydaje pracę prof. Andrzeja Paczkowskiego pt. "Wojna polsko-jaruzelska". Chcą tam zamieścić 3 moje zdjęcia.

19.09.2006 r.
Przychodzą maile od uczniów, studentów i innych osób, które chcą wykorzystać zdjęcia w różnego rodzaju pracach. A to konkurs szkolny, a to praca dyplomowa, a to pokaz multimedialny.
"Panie Krzysztofie! Bardzo proszę o wyrażenie zgody na wykorzystanie pana zdjęć w pracy domowej mojego 11 letniego syna Marcina, której tematem są "Wydarzenia z 31 sierpnia 1982 roku". Czyż mogę odmówić? Oczywiście, wszyscy dostają moją zgodę. Każdego jednak proszę, by mi przysłał najmniejszą chociaż dokumentację pracy, cokolwiek do mojego archiwum.

6.10.2006 r.
Dostałem taki oto list:
"Witam Panie Krzysztofie, przepraszam, że tak anonimowo ale wolałbym żeby, przynajmniej na początku, tak zostało. Oglądałem wykonane przez Pana zdjęcia umieszczone w gablotach na Wzgórzu Zamkowym jak również inne umieszczone w internecie. Jedno z nich (umieszczone w załączniku) przykuło moją uwagę, zobaczyłem tam twarz, znaną mi z TVP-3. Ten człowiek, który strzelał w Pana kierunku, udziela obecnie wywiadów dziennikarzom TV jako stróż prawa i porządku, jest bowiem zastępcą komendanta policji w (...) i nazywa się (...). W 1982 roku pełnił służbę w oddziałach ZOMO co jest do sprawdzenia. Ta konstatacja wstrząsnęła mną bardzo mocno i pragnę podzielić się z Panem tym spostrzeżeniem.
Pozdrawiam, wychowany na Wolnej Europie pointGfinder
".
Uff, jak popatrzyłem na to zdjęcie, ciarki przeszły mi po plecach. Przecież to ten, który do mnie strzelał! Beznamiętnie odpiął kaburę, wyjął pistolet i strzelił. Na szczęście nie trafił, pocisk utkwił w betonowym daszku nad wejściem do klatki schodowej. Jeszcze dzisiaj denerwuję się, gdy przypominam sobie, jak rzuciłem się za żywopłot mając nadzieję, że to uchroni mnie przed kulą.

27.10.2006 r.
Napisał do mnie Tomasz Wierzejski z agencji fotograficznej "Fotonowa". Zaczęliśmy współpracę. Liczę na to, że agencja dopilnuje przestrzegania praw autorskich i coraz rzadziej będę widział moje zdjęcia bez podpisu.

3.11.2006 r.
Ośrodek KARTA wydaje książkę "Stan Wojenny. Ostatni atak komunizmu". Będą tam 3 moje zdjęcia.

21.11.2006 r.
Dzisiaj zadzwonił Jan Bortkiewicz, szef Dolnośląskiego Centrum Fotografii we Wrocławiu, z propozycją zorganizowania wystawy z okazji 25-lecia tragicznych wydarzeń w Lubinie. Powiem szczerze, że zatkało mnie. Nie przypuszczałem, że ktokolwiek kiedykolwiek będzie chciał wykorzystać najważniejsze zdjęcia, jakie zrobiłem w życiu. Po tylu latach pojawia się szansa na zaprezentowanie zdjęć z 1982 roku.
Janka pamiętam jeszcze z lat 70., kiedy fotografował dla miesięcznika "Polska". Podglądałem jego prace i zazdrościłem mu talentu. Był jednym z moich idoli. Do dzisiaj w domowym archiwum mam kilka jego fotoreportaży.

25.11.2006 r.
Od kilku dni o niczym innym nie myślę. Wystawa, wystawa, wystawa... Na dodatek Janek chce, żeby wystawie towarzyszyła książka. Nie tyle album ze zdjęciami, co właśnie książka, bo z tekstami historyków, dziennikarzy i - być może - moim. Najbardziej żałuję, że nie zobaczy tego mój kochany Tato. Odszedł miesiąc temu. Nie mogłeś poczekać Tato?
Pomysł Janka bardzo mnie ucieszył, chociaż z drugiej strony mam ogromne obawy, czy - ze względów technicznych - wystawianie reprodukcji własnych zdjęć ma jakiś sens. Tak - reprodukcji. Nie wszyscy bowiem z wiedzą, że zaledwie kilka z fotografii mam na oryginalnych negatywach. Większość klatek z filmów, które zrobiłem w Lubinie 31 sierpnia i 1 września 1982 r., zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach w Berlinie Zachodnim. Przemyciłem te negatywy do Niemiec w połowie roku 1984 i zaoferowałem ich wykorzystanie redakcji emigracyjnego miesięcznika "Pogląd". Miałem je odebrać przy najbliższym pobycie po tamtej stronie muru berlińskiego. Tak się złożyło, że ten następny raz był dopiero po pięciu latach i na dodatek okazało się, że w "Poglądzie" nikt nie ma pojęcia, gdzie są filmy.
Przez ostatnie 18 lat poszukuję tych negatywów w różnych częściach świata. Miałem sygnały z Niemiec, Szwecji i Stanów Zjednoczonych. Za każdym razem były to jednak fałszywe tropy.

4.12.2006 r.
Coraz więcej maili.
"W imieniu własnym oraz moich przyjaciół - współautorów internetowego blogu poświęconego fotografii F blog pragnę prosić Pana o wyrażenie zgody na publikację zdjęcia (lub większej ilości) z czasów stanu wojennego - oczywiście z informacją o tym, że Pan jest ich autorem i posiada Pan prawa autorskie. Jako jedyny Polak w tym szwedzko-amerykańsko-polskim gronie czuję się zobowiązany, by przypomnieć światu o tym ciemnym okresie w historii. 13 grudnia chcę opublikować zdjęcie/a pokazujące grozę tych czasów, bez tekstu, tylko z tytułem.
Nasza strona należy do nieformalnej międzynarodowej grupy fotograficznej F17. Strona stała się jedną z najpopularniejszych w Szwecji witryn poświęconych fotografii. Byłbym zaszczycony, gdyby przyjął Pan naszą propozycję
".

5.12.2006 r.
Kolejny list, kolejna prośba o zgodę na wykorzystanie zdjęć.
"Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" w związku z 25. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego organizuje wystawę "1981 - 1983. Rzecz o stanie wojennym". Wystawa będzie prezentowana w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Chcielibyśmy wykorzystać na niej Pańskie zdjęcia z wydarzeń w Lubinie 31 sierpnia 1982 r. (fotografie załączam) i zwracamy się do Pana o wyrażenie zgody na nieodpłatne udostępnienie tych fotografii. Nasza wystawa nie jest przedsięwzięciem komercyjnym, nie będzie sprzedawanych biletów i ma na celu przede wszystkim złożyć hołd ofiarom stanu wojennego, a młodemu pokoleniu przybliżyć ten tragiczny okres.
Do wystawy będzie przygotowany bezpłatny katalog, który Panu prześlę. Mam nadzieję, że wyrazi Pan zgodę na naszą prośbę
".
Wyrażam zgodę, a jakże by inaczej? Cieszę się, że komuś przydadzą się te zdjęcia.

8.12.2006 r.
Dzisiaj Gazeta Wrocławska-Słowo Polskie po raz kolejny zamieszcza moje zdjęcie z Lubina bez podania autora. Właściwie powinienem się do tego przyzwyczaić. Ale dlaczego mam pozwalać na kradzież moich praw? Piszę do naczelnej. Pewnie znowu nie będzie żadnej odpowiedzi.

10.12.2006 r.
List od młodego człowieka z Warszawy.
"Gratuluje strony. Urodziłem się 11 grudnia 1983 r. W tym roku kończę 23 lata. Urodziłem się i mieszkam w Warszawie. Bardzo podobają mi się Pana zdjęcia. W zeszłym roku 13 grudnia w Warszawie, grupa młodzieży przebrała się za Milicję. Pod kościołem św. Anny stał koksownik, przy którym się grzali. Prowadzili "patrole" po Starym Mieście. Rozdawali czerwone oporniki oraz gazetki. Bardzo fajnie to robili. Wszystko miało przypomnieć ludziom o stanie wojennym. Niestety było parę osób, które atakowały ich słownie. Krzyczeli na nich, że nie mają co robić i niech się wezmą za robotę. Nieopodal Uniwersytetu Warszawskiego pod pomnikiem Kardynała Stefana Wyszyńskiego stał BWP z zasłoniętym napisem Policja i nałożonym na to Milicja. Wiadomo pomnika wtedy nie było. Cała akcja miała przypomnieć tamte wydarzenia. Zrobiłem trochę zdjęć kolorowych aparatem cyfrowym i trochę czarnobiałych Zenitem. Zrobiłem jedno zdjęcie w "klimacie" stanu wojennego. Tj. czarno-białe z ukrycia. Jestem fotoamatorem. Znalazłem teraz Pana stronę i jestem pod wrażeniem zdjęć. Jeżeli w tym roku akcja się powtórzy znowu pójdę pstrykać. Obejrzałem Pana zdjęcia i widzę jak wiele brakowało mi, aby oddać klimat tamtych dni. Pana zdjęcia będą pewnym wzorem odniesienia. Jeżeli oczywiście nie ma Pan nic przeciwko temu. Kończąc chciałbym jeszcze raz wyrazić podziw stroną i zdjęciami". .

12.12.2006 r.
Ten blog powoli zamienia się w wypisy z listów, które prawie codziennie dostaję.
"Chciałem pogratulować publikacji znakomitej fotografii w Tygodniku Powszechnym. Ja rozumiem, że ta fotografia ma w sobie taki ładunek emocji i przeżyć, że lepiej by To Wszystko się nie stało i nie działo i by w ogóle nie było potrzeby by taka fotografia zaistniała. Jednak nie ucieknie się od historii, a dzięki takim ludziom, jak Pan, te wydarzenia mogą i muszą dziś być wspominane choćby po to, by pomóc zrozumieć naszym dzieciom... (mam córkę 15-letnią... dużo pyta ... i cieszę się , że są takie zdjęcia).... A naprawdę chylę czoła - ta fotografia to reporterskie mistrzostwo świata, które kiedyś przejdzie również do historii... Są takie obrazy, które "ma się w głowie... przed oczami". To jedno z takich ujęć. Już je wcześniej widziałem, bodaj na tej stronie, którą Pan kiedyś podesłał... No nic. Trudno się dłużej rozpisywać. Sam wiem jak się cieszyłem jak moje zdjęcia publikował TP. Dlatego sądzę, że Panu musi być też miło. Trzeba już dziś oddzielić dramat tamtych wydarzeń od maestrii sztuki (tak, bo to zdjęcie już dziś jest sztuką). Oddzielić absolutnie nie znaczy zapomnieć i ta fotografia temu służy i tego dowodzi. Serdecznie pozdrawiam. AW".
Dzisiaj kupiłem "Wojnę polsko-jaruzelską" prof. Paczkowskiego. Radość z ukazania się tej książki i zamieszczonych tam zdjęć zepsuło niechlujstwo kogoś z wydawnictwa (Prószyński i S-ka). Wykorzystano jeszcze jedno zdjęcie na wyklejce okładki. Okazało się jednak, że jego autorem jest ...Tomasz Raczkowiak.

18.01.2007 r.
Spotkanie z pomysłodawcą wystawy Janem Bortkiewiczem i z prezydentem Lubina Robertem Raczyńskim. Zaproponowałem zrobienie dwóch prawie identycznych wystaw - we Wrocławiu i w Lubinie. Prezydent zadeklarował chęć pomocy i wciągnięcie tego projektu do programu obchodów 25-lecia wydarzeń. Sprawa zaczyna się krystalizować.

21.01.2007 r.
Od kilku dni przekopuję domowe archiwum w poszukiwaniu odbitek, które można zeskanować. Kilkanaście powiększeń znalazł i wypożyczył mi Franciszek Grzywacz, legnicki fotograf i wydawca. Wśród ocalałych negatywów też jest jeszcze kilka klatek nadających się do powiększenia.

28.01.2007 r.
W radiowej "Trójce" usłyszałem dzisiaj rozmowę z dr Hanną Labrenz-Weiss z BstU, instytucji znanej u nas bardziej jako Urząd Gaucka. Opowiadała, że prowadzone są badania nad infiltracją polskich środowisk emigracyjnych przez Stasi. Pomyślałem sobie wtedy - a może to Stasi na prośbę polskich towarzyszy wykradła moje negatywy z redakcji berlińskiego "Poglądu"? Każda, nawet najbardziej nieprawdopodobna i megalomańska hipoteza, która mogła mnie przybliżyć do odzyskania oryginalnych negatywów, była do przyjęcia.
Jeśli ktoś nie czytał tekstów w dziale "archiwum", pozwolę sobie przypomnieć, o czym piszę. Wyjeżdżając w sierpniu 1984 r. do Niemiec przemyciłem negatywy z Lubina pod podszewką walizki i zaproponowałem ich wykorzystanie redakcji emigracyjnego miesięcznika "Pogląd" w Berlinie Zachodnim. Miałem je odebrać przy najbliższym pobycie po tamtej stronie muru berlińskiego. Tak się złożyło, że ten następny raz był dopiero po pięciu latach. Okazało się wówczas, że w "Poglądzie" nikt nie ma pojęcia, gdzie są filmy. Przez ostatnie 18 lat poszukuję tych negatywów w różnych częściach świata. Miałem sygnały z Niemiec, Szwecji i Stanów Zjednoczonych. Za każdym razem były to jednak fałszywe tropy.

29.01.2007 r.
Wczoraj wieczorem napisałem maila do dr Labrenz-Weiss, opisałem historię zdjęć i jednocześnie podsunąłem jej moją hipotezę. Jakież było moje zdziwienie, gdy dzisiaj zadzwoniła do mnie i zaprosiła do Berlina do siedziby Urzędu Gaucka! Umówiliśmy się na przyszły piątek.

11.02.2007 r.
Już w domu po dwóch dniach spędzonych w Berlinie. Wizyta była bardzo ekscytująca. Wstąpiła we mnie nadzieja i całą noc śniło mi się, że mam komplet moich negatywów.
Poznałem w Berlinie jednego z działaczy emigracyjnych, Kazimierza Michalczyka, który - współpracując z "Poglądem" - miał w ręku moje negatywy w roku 1987! Okazało się, że środowiska polonijne przygotowywały z okazji 3 Maja wystawę fotograficzną, na której były także moje zdjęcia. Kazimierz Michalczyk w raz z kolegą, który w redakcji zajmował się fotografią, robili powiększenia właśnie z moich, oryginalnych negatywów.

23.02.2007 r.
Dzisiaj przyszedł list od p. Michalczyka z Berlina.
"Zgodnie z umową przesyłam zdjęcia z wystawy 03.05.1987 roku w Berlinie Zachodnim. Niestety z poszukiwań Pańskiej własności nie mogę jeszcze nic pozytywnego przekazać. Dwóch kolegów z tamtych czasów juz nie żyje i utrudnia mi to trochę poszukiwania. Jednak zapewniam Pana ze sprawy nie zapomnę. Jako członek Towarzystwa "S" i osoba, która miała bezpośrednio do czynienia z tymi zdjęciami, czuję się ambicjonalnie zobowiązany".
Oglądam zdjęcia dokumentujące tamtą wystawę. Już na pierwszy rzut oka widać, że jakość dużych zdjęć potwierdza, iż skopiowano je z oryginalnych negatywów. Kazimierz Michalczyk jest więc ostatnią znaną mi osobą, która widziała moje filmy!

25.02.2007 r.
Wizyta w Żarowie. Tomasz Wachowiak, specjalista od obróbki komputerowej, wykonuje benedyktyńską pracę. Skanuje wybrane odbitki i klatki negatywu, żmudnie usuwa ślady "zęba czasu". Podziwiam jego cierpliwość i umiejętności. Janek nadzoruje wszystko fachowym okiem. Widzę, że mogę im zaufać - to w końcu fachowcy.

4.05.2007 r.
Mimo dwukrotnego składania wniosku o dofinansowanie w Ministerstwie Kultury, jego urzędnicy doszli do wniosku, że wystawa i wydarzenie przez nią upamiętniane nie są na tyle ważkie i nośne, by warte było poparcia przez tę instytucję. Nie bez znaczenia była również opinia wydana przez jednego z prominentnych działaczy legnickiej "Solidarności", który pomysł zorganizowania wystawy nazwał "budowaniem pomnika Raczkowiakowi" i stwierdził, że dwóch fotografów (pewnie miał na myśli także Jana Bortkiewicza) chce zarobić pieniądze na ludzkim nieszczęściu. Bardzo mnie ta opinia zabolała, zwłaszcza że nie dostanę za to ani złotówki! Widocznie niektórym nie mieści się w głowie, że można coś zrobić bezinteresownie.

21.07.2007 r.
Dzwoniła pani odpowiedzialna za marketing w Kancelarii Prezydenta RP. Chcą wykorzystać moje zdjęcia do dekoracji sali na zbliżającym się zjeździe "Solidarności" w Legnicy. Dlaczego nie zajmuje się tym "S", tylko Kacelaria Prezydenta??? Kiedy pani powiedziała, że potrzebują moje fotografie na kilka godzin i żebym im przysłał płytę ze skanami zdjęć, a oni już sami sobie je wydrukują, nie wytrzymałem. Po prostu odmówiłem. I w ten sposób straciłem szansę na zaistnienie na zjeździe "S".

5.08.2007 r.
Podpisałem dzisiaj umowę wydawniczą z wydawnictwem Volumen reprezentowanym przez p. Adama Borowskiego. Chcą wydać książkę pt. "A okazało się że Lubin. Pacyfikacja miasta 31 sierpnia – 2 września 1982 r.", którą zilustrują moje zdjęcia. Nakład 3000 egzemplarzy ma się pojawić na półkach do 31 sierpnia.

13.08.2007 r.
Janek Bortkiewicz jest w stanie przedzawałowym. Powiększenia jeszcze nie wydrukowane, z książką coś nie wychodzi, bo przecież cała Polska jest na urlopie i nie ma kto się zająć oprawą. Szukanie introligatorni aż w Łodzi. Może zdążą.

14.08.2007 r.
Dowiaduję się, że kibice Zagłębia Lubin chcą na meczu z Legią Warszawa (31.08.) rozciągnąć na cały sektor gigantyczną flagę ze zdjęciem, na którym jest śmiertelnie ranny Michał Adamowicz. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony boję się, że zadyma (o jaką nietrudno na meczu) przy takiej scenografii będzie pewnego rodzaju profanacją ikony stanu wojennego, z drugiej - jestem dumny, że młodzi ludzie podjęli taką decyzję.

24.08.2007 r.
Widziałem dzisiaj w Galerii Zamkowej w Lubinie metrowe powiększenia zdjęć i jedno, to najważniejsze, na płótnie o wymiarach ok. 3x2 m. Janek przywiózł je z laboratorium w Jeleniej Górze. Jestem pełen podziwu dla wszystkich, którzy przyczynili się do takiego efektu.

29.08.2007 r.
Dzisiaj ważny dzień. O 18.00 w Domku Romańskim we Wrocławiu wernisaż pierwszej dużej wystawy ze zdjęciami z Lubina. Jestem strasznie zdenerwowany. Spodziewam się całej rodziny, licznych przyjaciół i znajomych. Specjalnie zza oceanu przylecieli moi synowie.

Wróciliśmy do domu po północy. Jeszcze nie doszedłem do siebie. Nigdy nie przypuszczałem, że to będzie takie przeżycie. Janek wszystko zorganizował bezbłędnie. On jako kurator i pomysłodawca wystawy zagaił, wrocławski aktor przeczytał kilka tekstów z książki. Później mój pierwszy naczelny z "Konkretów", Rysiek Pollak, powspominał stare czasy, powiedział o mnie kilka miłych słów, a po nim zabrał głos Robert Raczyński, prezydent Lubina. Potem przyszła kolej na mnie. Opowiedziałem historię zdjęć i kiedy miałem podziękować kilku osobom - a zacząłem od mojej Mamy i Taty, który niestety nie doczekał dzisiejszego dnia - wzruszenie tak mnie rozebrało, że nie mogłem powiedzieć słowa, a łzy przesłoniły mi wszystko. Tak to już jest - nie ma mocnych.

30.08.2007 r.
Wciąż jeszcze pod wrażeniem wczorajszego wernisażu. Zanim się zaczął, były wywiady dla TVN, TVP i radia. Coraz trudniej opowiadać wciąż o tym samym.
Dzwoni ktoś z TVP i pyta, czy jutro możemy porozmawiać o tamtych czasach pod pomnikiem ofiar w Lubinie. Nie - odpowiadam - ponieważ nie będzie mnie w Lubinie. Jak to? A tak to, do tej pory nikt mnie na obchody nie zaprosił, a ja nie lubię się pchać tam, gdzie mnie nie chcą. Będę dzisiaj wieczorem na wernisażu wystawy i tyle.
Zachodzę do Galerii Zamkowej i dowiaduję się, że wielkie zdjęcie Adamowicza zostało "wypożyczone" przez ludzi z kancelarii premiera. Po prostu, na kilka godzin przed wernisażem przyszli i zażądali przeniesienia go do CK "Muza" (gdzie trwa konferencja naukowa na temat zbrodni lubińskiej), bo Kaczyński musi mieć odpowiednie tło. Bez komentarza. Jestem już wystarczająco zdenerwowany przed dzisiejszym wieczorem. Wernisaż drugiej, prawie identyczne wystawy przygotowanej przez Jana Bortkiewicza, wcale nie będzie łatwiejszy. Nerwy takie same, albo i większe.

31.08.2007 r.
Kiedy przyszedłem wczoraj do Galerii Zamkowej i zobaczyłem tłum stojący przed wejściem, dziwnie się poczułem. We Wrocławiu było bardziej kameralnie, tu sala dawnej kaplicy zamkowej i duże powiększenia robiły zupełnie inne wrażenie. Po otwarciu podchodzili do mnie nieznani mi ludzie, ściskali rękę, dziękowali. Koledzy fotoreporterzy klepali po plecach, flesze błyskały, a lokalni dziennikarze chcieli rozmawiać. Aż mi przyszły do głowy słowa kolędy starych "Czerwonych Gitar" - jest taki dzień, tylko jeden, raz do roku... Raz w życiu.
O 11.30 dzwoni pani z Biura Kadr w Kancelarii Prezydenta RP. Mówi, że powinienem o 13 być w Lubinie pod pomnikiem ofiar, bo prezydent ma mi wręczyć Złoty Krzyż Zasługi. Słucham tego osłupiały, nie wierzę własnym uszom. Nie to, żebym był zaskoczony odznaczeniem, chociaż - prawdę mówiąc - nie wiem za co miałbym je dostać? Za całokształt? Poraża mnie forma zaproszenia. Przepraszam, czy prezydent wpadł na ten pomysł dzisiaj rano? Nikt nie wiedział o tym wcześniej? Inną sprawą, jest to, czy chciałbym z jego rąk dostać to odznaczenie. Lepiej, żeby znalazł pieniądze na renty specjalne dla ofiar zbrodni lubińskiej. Na pewno bardziej tego potrzebują! I tak omija mnie "historyczny" moment w moim życiu.
Po południu w "Trójce" reportaż Tomasza Jeleńskiego "Po tym jednym przykładzie sądzić ich będziecie...". Mimo że to ja opowiadam, przechodzą mi ciarki po plecach. Oryginalne tło dźwiękowe nagrane przed 25 laty - odgłosy wystrzałów, okrzyki, huk petard - robią wrażenie.

2.09.2007 r.
W Radio Wrocław wzruszający felieton Marii Woś "Dym tylko dusi..." o moich zdjęciach i wystawie w Domku Romańskim. Uważam, że to najlepszy materiał, jaki pojawił się na ten temat.

5.09.2007 r.
Szukam w Internecie informacji na temat obchodów rocznicy zbrodni lubińskiej i trafiam na stronę "S" Zagłębia Miedziowego. Ze zdziwieniem patrzę na dokumentację przygotowań do zjazdu w Legnicy - z moich zdjęć jakiś artysta porobił dekoracje domalowując do nich różne rzeczy. Po raz kolejny ktoś kradnie moje fotografie nie przejmując się zupełnie prawami autorskimi. Nie pozostawię tak tego. Kto, jak kto, ale oni powinni przestrzegać prawa. Wysyłam pismo z żądaniem przeprosin i przekazania dużej kwoty dla Stowarzyszenia na Rzecz Dzieci i Osób z Upośledzeniem Umysłowym i Ruchowym "Persona" w Legnicy.

7.09.2007 r.
W dzisiejszej "Wieży Ciśnień" (dodatek do wrocławskiej "Gazety Wyborczej") kuriozalny tekst na mój temat. Przypomniano chyba sobie, że - choć GW objęła patronat medialny nad ostatnią wystawą - to do dzisiaj nic na jej temat nie opublikowała. Ktoś postanowił to nadrobić i dokonał kompilacji różnych informacji na mój temat. W ten sposób powstał "Portret tygodnia". Dowiedziałem się, że jestem absolwentem Politechniki Wrocławskiej i że w roku 1982 redakcja "Konkretów" była w Lubinie. Ani jedno, ani drugie nie jest prawdą.
To jednak drobiazgi. Najbardziej zabolało mnie to, że zrobiono ze mnie tchórza. Bo jak inaczej można zrozumieć takie stwierdzenie: "Wcześniej stanu wojennego nie fotografował. Zwyczajnie się bał". Nawet wiem, skąd to się wzięło. Na głównej stronie mojego serwisu (oraz w książce towarzyszącej wystawie) napisałem o 31 sierpnia: "Zanim w tym dniu zacząłem fotografować, normalnie, po ludzku bałem się. Tłumu - że weźmie mnie za ubeka, milicji - że mnie zwinie i spałuje". Zapewne jakiś nadredaktor postanowił to skrócić, z 31 sierpnia zrobił cały stan wojenny i w ten sposób zostałem tchórzem.
Pół biedy, jeśli przeczytał to ktoś, kto mnie zna. Jednak dla innych...

Wysłałem list do "Gazety":
"Z ogromnym zdumieniem i zażenowaniem przeczytałem tekst, który ukazał się na stronie 2 ostatniego wydania dodatku "Wieża ciśnień". W rubryce "Portret tygodnia" ukazał się szereg nieprawdziwych informacji na temat mojej osoby. Nie mam pojęcia na jakiej podstawie autor tego materiału podał nieprawdziwe informacje i sformułował krzywdzące mnie opinie. Jest to dla mnie tym bardziej przykre, że od samego początku byłem wiernym czytelnikiem Gazety i zawsze ceniłem ją za fachowość.
Już tylko w pierwszym akapicie są dwa błędy. Po pierwsze - w roku 1982 nie było redakcji "Konkretów" w Lubinie. Była w Legnicy. Po drugie - nigdy i nigdzie nie powiedziałem ani nie napisałem, że jestem absolwentem Politechniki Wrocławskiej. Wielokrotnie natomiast podkreślałem, że studia na Politechnice przegrały z fotografią.
Pierwsze dwa zdania kolejnego akapitu - pozwolę sobie tak to nazwać - uwłaczają mojej godności. "Wcześniej stanu wojennego nie fotografował. Zwyczajnie się bał". Skąd autor wziął taką informację? Na jakiej podstawie zrobił ze mnie tchórza? Stan wojenny fotografowałem od pamiętnego ranka 13 grudnia. Mam na zdjęciach pierwsze czołgi i wozy pancerne wjeżdżające do Lubina, mam dokumentację wyprowadzania górników kopalni Rudna po zakończenia pacyfikacji, mam wiele innych fotografii z tego okresu.
Owszem bałem się. Bałem się jak każdy w tamtym okresie. Jednak ten strach nigdy nie powstrzymał mnie przed dokumentowaniem stanu wojennego.
Jest mi głupio, że po tylu latach muszę walczyć nie tylko o poszanowanie moich praw autorskich do zdjęć ze zbrodni lubińskiej w roku 1982, ale także o własną biografię. A wystarczyło do mnie zadzwonić i zapytać o kilka rzeczy. Okazuje się jednak, że łatwiej zrobić niechlujną, bez przykładania wagi do zrozumienia faktów, kompilację tego, co opublikowano w innych gazetach i co napisałem na mojej stronie internetowej
".

12.09.2007 r.
List od Mariusza Urbanka redagującego "Wieżę Ciśnień". Przeprasza za nieścisłości dotyczące Politechniki. Pozostałe fakty i stwierdzenia - wg niego - pochodzą z moich tekstów. To ewidentny przykład niezrozumienia słowa pisanego oraz brak rzetelności zawodowej. A miałem go za dobrego dziennikarza.
Red. Urbanek dzwoni w tej samej sprawie, usiłuje mnie przekonać, że wszystko jest zgodne z tym, co wcześnie napisano i uważa, że nie ma o co kruszyć kopii. Mimo wszystko proszę o zamieszczenie mojego listu.

14.09.2007 r.
Opublikowano mój list. Z niewielkim skrótami (na co się zgodziłem w rozmowie telefonicznej) i z dodanym tytułem "Bałem się, ale nie aż tak", co jest wg mnie bardzo dziwną praktyką. Pod listem jest odpowiedź red. Urbanka.

Panie Krzysztofie!
Powołam się na źródła, z których korzystaliśmy, przygotowując portret Pana.
Pańska własna strona internetowa www.lubin82.pl. Cytuję:"Wszystkie te zdjęcia powstały właściwie przypadkiem. Aparat miałem ze sobą z przyzwyczajenia. To był odruch po kilku latach pracy w charakterze fotoreportera. Nie miałem jednak w nawyku bohaterstwa. Zanim w tym dniu zacząłem fotografować, normalnie, po ludzku bałem się [podkreślenie redakcji]. Tłumu - że weźmie mnie za ubeka, milicji - że mnie zwinie i spałuje. Dopiero, gdy ktoś, z kim razem uciekałem przed szarżującymi zomowcami, zawołał "Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!", odważyłem się [podkreślenie redakcji] przyłożyć aparat do oka."
Materiały prasowe organizatora Pańskiej wystawy "Lubin 31 VIII 1982" w Domku Romańskim we Wrocławiu, które, mieliśmy prawo przypuszczać, Pan akceptował. Cytuję: "Niejako z przypadku w roku 1974 został fotoreporterem prasowym. Trafił do Konkretów, tygodnika Zagłębia Miedziowego w Lubinie [podkreślenie redakcji]".
Jeśli poczuł się Pan dotknięty informacją, że jest Pan absolwentem Politechniki Wrocławskiej, przepraszam.
Mariusz Urbanek

Autor nic nie z rozumiał z tego, co napisałem. Odpowiedź pozostawiam bez komentarza i kończę polemikę. Jest dla mnie zbyt żenująca.

18.09.2007 r.
Dzwoni redaktor z "Naszego Dziennika" z pytaniem, czy mogą opublikować zdjęcie z Lubina. Mają niezły refleks - w okolicach 31 sierpnia nie było tam ani słowa o lubińskiej zbrodni i jej rocznicy. Mówię "nie". "Nieee?" - zdziwienie z tamtej strony. "A dlaczego?" Ano dlatego, że mi się gazeta nie podoba. A poza tym nie muszę się przecież tłumaczyć.

20.09.2007 r.
Spotkałem się dzisiaj z szefem Solidarności Zagłębia Miedziowego, Bogdanem Orłowskim. Zapewnia mnie, że nieautoryzowane wykorzystanie zdjęć podczas zjazdu w Legnicy to błąd i niedopatrzenie jednego z członków zarządu, który za to odpowiadał. Ma wyjątkowy dar przekonywania i po rozmowie zgadzam się na wycofanie żądania przeprosin w prasie i przekazania pieniędzy dla upośledzonych dzieci. W tym ostatnim przypadku przeważył argument, że "S" przeznacza duże kwoty na dożywianie dzieci.

23.09.2007 r.
Po moim pytaniu wysłanym do Adama Borowskiego z Volumenu o losy książki "A okazało się że Lubin. Pacyfikacja miasta 31 sierpnia – 2 września 1982 r." (miała się ukazać do końca sierpnia) dostaję odpowiedź, że "Jak tylko dostanę oprawione, natychmiast wyślę". Poczekam.

24.10.2007 r.
Obudził mnie dzisiaj dzwonek komórki. Ktoś spokojnym, męskim głosem upewnił się, że rozmawia z Krzysztofem Raczkowiakiem. A potem zapytał, czy jestem gotów załatwić sprawę polubownie, czy też decyduję się na sprawę w sądzie. A o co chodzi? - pytam. O rekompensatę za naruszenie moich dóbr osobistych - odpowiada. Nic z tego nie rozumiem, nie przypominam sobie, bym miał coś na sumieniu. Po chwili dowiaduję się, że chodzi o wielką fotografię zawieszoną w czasie obchodów rocznicy sierpnia na ścianie budynku w Lubinie. Widać na niej grupę zomowców idących ul. Ścinawską. To jest to zdjęcie, na którym widać tego, który do mnie strzelił! I on chce ode mnie wyciągnąć pieniądze?! Nie mogę już doczekać się, kiedy skieruje sprawę do sądu.

26.10.2007 r.
Dowiaduję się, że milicjant zażądał satysfakcji także od Centrum Kultury "Muza" w Lubinie, które było głównym organizatorem lubińskiej rocznicy. Jednak nazywa się on inaczej, niż ten, który do mnie dzwonił. W takim razie jest ich już dwóch. Trzeba przyznać, że robi się ciekawie. Zostało jeszcze kilku i prokurator IPN dostanie ich "na tacy".

27.10.2007 r.
W dzisiejszych "Faktach" w TVP Wrocław informacja o żądaniach milicjanta. To jakaś paranoja - TVP nie pokazuje całego budynku, na którym widać zomowców. Oglądamy gigantyczną fotografię z drzewem zasłaniającym postacie, albo same ich nogi. Na zdjęciu mojego autorstwa TVP "rozmywa" twarze milicjantów. Czyżby bali się, że też pozwą ich byli zomowcy?

28.10.2007 r.
Dzisiaj na stronie Telewizji Lubin oglądam relację na temat skargi milicjantów. Znowu niechlujstwo dziennikarzy. Materiał zilustrowano kilkoma zdjęciami, z których połowa nie była moja. Podpisano je jednak moim nazwiskiem. Żeby teraz autor któregoś z nich nie zaczął się skarżyć, że naruszyłem jego dobra. Na szczęście tłumaczyć się z tego będzie raczej TVL.

30.10.2007 r.
Rozsypał się worek z dziennikarzami, którzy zainteresowali się obrażonymi milicjantami. Wczoraj byli z "Super Expressu", dzisiaj dzwonili z "Rzeczpospolitej"". Nie dziwię się, to w końcu niezły news. Trochę mnie to jednak męczy, a telefony w tej sprawie przeszkadzają w pracy.

15.11.2007 r.
Kiedy Janek przygotowywał materiały do książki towarzyszącej wystawie, zwrócił się do siostry Zbigniewa Herberta, Haliny, z prośbą o zgodę na zamieszczenie wiersza tego poety. Pani Halina Herbert-Żebrowska zgodziła się, a później dostała egzemparz książki. Teraz przyszedł od niej list.

23.11.2007 r.
Odwiedził mnie dzisiaj w biurze nieznany mi człowiek, który stwierdził, że serce go boli, gdy ogląda w telewizji ...swoje zdjęcia z Lubina. Przecież to on z narażeniem życia fotografował wydarzenia w 1982 r. i dokumentował ślady po kulach. To jego jest zdjęcie przestrzelonej szyby w kwiaciarni i łusek leżących na mostku, gdzie postrzelono Michała Adamowicza. Gdy mówię, ze to był kiosk warzywny, nie kwiaciarnia, upiera się przy swoim. Według niego negatywy z tymi zdjęciami dał mi kiedyś pan K. Potem zdjęcia wykorzystał Stanisław Śnieg w swojej książce "Alarm dla miasta Lubina". Owszem, wykorzystał także moje zdjęcia bez zgody i szacunku dla praw autorskich. Ale to było dawno i nie mam zamiaru szarpać się ze schorowanym człowiekiem.
Mój dzisiejszy rozmówca (nie przedstawił się) opowiadał, że musiał uciekać z kraju z powodu tych zdjęć. Podobno SB nie dawało mu spokoju i skatowało go tak, że do dzisiaj jest inwalidą. Nie odbieram mu zasług ani cierpień. Dlaczego jednak upiera się, że jest autorem moich zdjęć? Pewnie jeszcze wiele dziwnych rzeczy wydarzy się w związku z tymi fotografiami.

1.12.2007 r.
Wczoraj miałem pierwsze w życiu spotkanie autorskie. Do Domku Romańskiego we Wrocławiu zaproszono mnie w ramach 16. Wrocławskich Promocji Dobrych Książek zorganizowanych przez Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu. Jako autor zdjęć do książki o Zbrodni Lubińskiej miałem możliwość porozmawiania i o tym wydawnictwie, i o tamtych czasach z zaskakująco liczną grupą młodych ludzi. Spotkanie poprowadziła Maria Woś, którą poznałem na wernisażu wystawy, i do której zapałałem niesłychaną sympatią. Ta wybitna dziennikarka radiowa zafascynowała mnie wielkim sercem i pasją zawodową.
Było miło i sympatycznie. Po dłuuugiej przerwie spotkałem przyjaciela z liceum, Grześka Bednarza, z którym ponad 35 lat temu wyprawiałem się w różne dziwne plenery, by dokumentować jeszcze dziwniejsze sytuacje, aranżacje i wymyślone sceny. To u jego boku rozwijałem swoją pasję fotografowania, to z nim realizowałem pomysły nie do zrealizowania.

10.12.2007 r.
W Centrum Kultury Muza spotkanie z autorami książek o najnowszej historii Lubina. Zaproszono także mnie, jako autora zdjęć. Sala pełna młodych ludzi. Zaskoczyło mnie to. Przez chwilę myślałem, że zagoniono ich tak, jak nas kiedyś prowadzano obowiązkowo do kina na różne "cegły". Kiedy jednak po kilku godzinach znalazło mnie w firmie kilkoro z nich prosząc o autograf na egzemplarzu albumu, uwierzyłem, że przyszli tam z własnej woli.

2.01.2008 r.
Dostałem pocztą elektroniczną fragment programu "Czasy Apokalipsy", który wyemitowała TVP 12 grudnia w przeddzień rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Szkoda, że autorzy nie ustrzegli się błędów. Przekręcili nazwisko jednego z uczestników demonstracji, który został ciężko ranny. Nazywał się Wertka, a nie Werdka. Zapomniano także podać autora oryginalnego tła dźwiękowego. Przyznaje się do niego mieszkający od wielu lat w USA Michał Nieronow.

23.03.2010 r.
Dawno nic nie pisałem. Ostatnio na Youtubie znalazłem 2-częściowy film "The Bridge" poświęcony stanowi wojennemu i Zbrodni Lubińskiej. Duma moja jest tym większa, że autorem tego filmu jest mój syn Szymon. To jego praca zaliczeniowa na studiach dziennikarskich w Chicago. Pomógł mu w tym m. in. Mateusz, mój młodszy syn także żyjący w Stanach.
 • Youtube: The Bridge, część 1
 • Youtube: The Bridge, część 2

26.08.2012 r.
Zbliża się kolejna, okrągła rocznica. Zaczynają się więc telefony od dziennikarzy. Dzisiaj pewna pani "redaktor" koniecznie chciała wiedzieć, dlaczego poszedłem na demonstrację z aparatem fotograficznym? Wiedziałem, że będą strzelać do ludzi? Naprawdę nie wiem, jak to skomentować. Czekam już teraz tylko na pytanie, czy te zdjęcia zrobiłem iPhonem?

28.08.2012 r.
List od byłego mieszkańca Lubina: Witam, znalazłem Pana stronę poświęconą wydarzeniom 1982 r w Lubinie. Przede wszystkim bardzo dziękuję, że dzieli się Pan zdjęciami i wspomnieniami o tamtym okresie. Mieszkałem 14 lat w Lubinie i niestety byłem świadkiem tych makabrycznych wydarzeń, miałem wtedy 4 lata. Jak zaczęły się zamieszki akurat byłem u dziadków na Rynku (pl. Wolności 3). Kiedy już nie można było wytrzymać od gazów łzawiących, rodzice zabrali nas na osiedle Przylesie. Pamiętam jak dziś, jak ojciec uciekając ciągnął mnie po ziemi, bo nie byłem w stanie biec. Natknęliśmy się po drodze na grupę zomo i zaczęli oddawać w naszą stronę strzały, na szczęście żadna kula nie trafiła.

30.08.2012 r.
Dzwoni dziennikarz z "Rzeczpospolitej" Jarosław Kałucki i wypytuje o szczegóły związane ze zdjęciami. W pewnym momencie zatyka mnie. Słyszę, że moje zdjęcia pokazywane były zatrzymanym w Lubinie po wydarzeniach z 31 sierpnia i 1 września. To chyba zły sen? W podtekście wyraźnie czuje się sugestię, że to ja przekazałem je SB.
Nie wiem, co robić? Jak wytłumaczyć, że nie jestem wielbłądem? Przecież gdyby coś takiego miało miejsce, to prokurator z IPN nie traktowałby mnie do tej pory jako świadka i osobę pokrzywdzoną, ale postawiłby mnie pod ścianą.
Mogę się jedynie domyślać, co się stało. Jeden z kompletów zdjęć przekazałem na początku września do Solidarności. Później dowiedziałem się, że zdjęcia te zostały zreprodukowane i w ciemni fotografa zakładowego na którymś z szybów kopalni "Rudna" powielono je w wielu egzemplarzach. Może jeden z tych kompletów wpadł w łapy SB podczas jakiegoś zatrzymania? A może to tam był jakiś agent, który zdjęcia przekazał milicji? Innego wyjaśnienia tej historii nie widzę.

31.08.2012 r.
Dzisiaj przeczytałem ten tekst pt. "Dokąd tak uciekasz?" na temat bohaterów zdjęcia z Michałem Adamowiczem. Jestem wstrząśnięty i zszokowany tym, co przeczytałem. Oto Edward Wóltański z "Solidarności Walczącej" stwierdza, że już "6 września, gdy przesłuchiwano mnie przed internowaniem, wicekomendant milicji w Lubinie Jan M. rzucił na stół plik fotografii z demonstracji, gdzie miałem być i ja".
Jakbym dostał obuchem w głowę. Potrzebował 30 lat, żeby sobie przypomnieć tak ważną rzecz? Dlaczego nie powiedział mi o tym wcześniej? Spotykaliśmy się przecież wielokrotnie i miał po temu okazję nie raz. A może mu pamięć szwankuje (mam nadzieję, że to tylko to) i zdjęcia milicyjnego fotografa, który też na pewno był na demonstracji, pomyliły mu się z moimi?
5 lat temu podczas wernisażu wystawy zdjęć w 25 rocznicę Zbrodni Lubińskiej, gdy stałem w otoczeniu gości i znajomych, Wóltański podszedł i zaczął domagać się podziękowań za to, że dzięki niemu te zdjęcia zaistniały w świecie i przetrwały do dzisiaj. Wtedy dowiedziałem się, że był jednym z tych, którzy w podziemiu kopiowali i kolportowali fotografie. Potraktowałem to wtedy jako rodzaj niegroźnego megalomaństwa. Nie przypuszczałem, że będzie jeszcze gorzej.

26.07.2014 r.
Przeglądając sieć natknąłem się na stronie www.worldcat.org/ na informacje o książce "A okazało się, że Lubin. Pacyfikacja miasta 31 sierpnia - 2 września 1982 r." wydanej przez Oficynę Wydawniczą Volumen w Warszawie. Kompletnie o niej zapomniałem. 7 lat temu korespondencja z wydawnictwem skończyła się na niczym, z czasem przyjąłem założenie, że nie doszło do druku. Tymczasem okazuje się, że książka jest na półkach i w sprzedaży. Wysłałem w tej sprawie list do właścicielki Volumenu.

3.09.2014 r.
Volumen nie odezwał się. Zwróciłem się więc dzisiaj do kancelarii prawnej, która w moim imieniu wystąpi z wezwaniem do zapłaty i przysłaniem obiecanych egzemplarzy autorskich.

17.09.2014 r.
Jest wreszcie jakiś postęp w sprawie Volumenu. Z kancelarią skontaktowała się właścicielka wydawnictwa, p. Mirosława Łątkowska. Bardzo przepraszała, nie wie jak to się mogło stać. Poprosiła o rozłożenie płatności na 5 rat, pierwsza do końca września. Oczywiście zgodziłem się, kancelaria ma przygotować projekt ugody.

30.09.2014 r.
Dostaję maila od p. Łątkowskiej: Dobry wieczór Panu, przepraszam za moje wydawnictwo. Nie wiem, jak mogło dojść do takiej sytuacji... Złożyłam w Kancelarii Prawnej propozycję, zna ją Pan, bo poinformowano mnie, że wyraził Pan zgodę, za co dziękuję. Bardzo postaram się wywiązać, tym razem.

31.10.2014 r.
Volumenu ciąg dalszy: pierwszej raty nie ma na koncie. Kontakt z kancelarią i mam wyjaśnienie - p. Łątkowska, która telefonicznie zaakceptowała warunki ugody, na piśmie ją odrzuca wprowadzając poprawki dotyczące terminów płatności. Nie odbiera też przedsądowego wezwania do zapłaty. Prawnicy radzą skierować sprawę na drogę sądową. Też mam dosyć zwodzenia mnie i decyduję się na to.

14.11.2014 r.
Sąd Rejonowy będzie miał zajęcie - kancelaria złożyła w moim imieniu pozew o zapłatę zaległego honorarium autorskiego. Teraz pozostaje uzbroić się w cierpliwość i poczekać aż machina zadziała.

6.02.2015 r.
Młyny sprawiedliwości mielą powoli, ale - przynajmniej w tym przypadku - skutecznie. Jest wyrok i nakaz płatniczy. Majątek p. Łątkowskiej zabezpieczy komornik. I pomyśleć, że pół roku temu można to było załatwić bez mitręgi i dodatkowych kosztów, które poniesie teraz właścicielka Volumenu.

 

punktna początek strony

© Krzysztof Raczkowiak